Dziś: czwartek,
25 kwietnia 2024 roku.
Pismo społeczne, ekonomiczne i literackie
Archiwum 2014
SZEWCZENKIADA POLSKA
Po 68. latach pokoju (z nr 472)


Piotr Wojciechowski

Orsk to tradycyjne miejsce zsyłek, trafili tam i filomaci, a epokę później polski malarz Bronisław Wojciech Linke. Miasto leży na południu Uralu, w przesmyku między Baszkirią a Kazachstanem. Linke przyjechał tam w 1942 z roku żoną i rodzicami żony, nie jako zesłaniec, raczej jako tułacz. Jego los był gorszy niż wielu łagierników, bo obarczony rodziną – a pozbawiony zarobków - często głodował , chwytał się wszystkich dorywczych zajęć, malował portrety, robił plakaty, dekoracje świetlic, z trudem zdobywając okruchy ołówków, skrawki papierów, czasem atrament. Sytuacja jego pogorszyła się jeszcze, gdy odprawił proponującego współpracę wysłannika Wandy Wasilewskiej.

W 1946 roku Marii Dąbrowskiej udało się wydobyć całą rodzinę Linkego z Orska i sprowadzić do Polski. Znam tę opowieść dzięki wdowie po malarzu, tłumaczce Annie Marii Linke, widziałem pisany i rysowany przez oboje pamiętnik zsyłki – trafił potem do Muzeum Literatury, nie doczekał się publikacji. Teraz przypomniał mi się Orsk, bo do Orskiej twierdzy trafił także w 1846 roku trzydziestoletni Taras Szewczenko, po tym, jak Ochrana wykryła tajne Bractwo Cyryla i Metodego, do którego należał. W murach Orska i pobliskiego Orenburga spędził 10 lat, tam przyjaźnił się z polskimi zesłańcami, tam też powstał wiersz „Do Polaków” – z którego zacytuję fragmenty.

    Kiedyśmy byli Kozakami
I nic o unii nie słyszeli
Na wolnych stepach, wolni sami
Brataliśmy się z Polakami
I żyli sobie najweselej…[..]
Podajże rękę Kozakowi
I serce do niego przychyl
I razem w imię Chrystusowe
Odbudujemy raj nasz cichy!

Czytam fragmenty literackiej spuścizny Tarasa Szewczenki, nie dlatego, że obchodzimy 200-rocznicę jego urodzin, ale dlatego, że ten poeta odgrywa symboliczną rolę w dramatycznym procesie, który odgrywa się tuż za naszą wschodnią granicą. Nie jest dla współczesności obojętne jak pisał i co pisał. W wielu miastach Zachodniej Ukrainy obserwować można było pełną znaczenia polaryzację – emocje tłumu eksplodowały pomiędzy niszczonym rytualnie pomnikiem Lenina a pomnikiem Szewczenki w morzu świateł i kwiatów. Uroczyste pożegnania ofiar Majdanu też tam się odbywały. Szukano wyrazu, znaku, aby przeniknąć do rzeczywistości mitu założycielskiego narodu, a Szewczenko poeta, malarz, syn pańszczyźnianego chłopa, więzień caratu, bardzo się na symbol nadawał.

Rodzina Bronisława Wojciecha Linke dotarła do Warszawy 1 maja 1946 roku. Linke wyjrzał z wagonu, zobaczył setki czerwonych flag i nie chciał wysiąść. Stanisław Stempowski przekonał go i dorożką z podniesioną budą zawiózł do mieszkania roku na Polnej. Tam, u Dąbrowskiej i Stępowskiego mieszkali kątem wiele miesięcy. Malarz dzień po dniu wyruszał na pielgrzymowanie przez ruiny, fotografował, szkicował, zatrzymywał przechodniów, wyciągał z nich opowieści o okupacji i Powstaniu. Z tych poszukiwań zrodziła się idea cyklu obrazów i grafik „Kamienie krzyczą”, z tych samych wzruszeń wysnuł potem wizję sławnego płótna „Autobus”. Patos tych dzieł jest ukierunkowany na budowę mitu założycielskiego umęczonego i zmartwychwstającego miasta. Kto widział te obrazy, ten myśląc o Warszawie nie może się uwolnić od wizji Linkego.

Jaki mit założycielski określi powstający naród ukraiński nagle i brutalnie przymuszony do zerwania z mgławicowatą tożsamością ukraińsko-sowiecko-ruską?

Ile znajdzie się w konstrukcji tego mitu wiązań i przęseł wyjętych z dzieła Tarasa Szewczenki, ile z mitu siczowej i zaporoskiej kozaczyzny, z mitu kozaka-macho, swobodnego jeźdźca stepów, wiernego prawosławiu, Świętej Rusi, rodzinnej stanicy?

To wcale nie obojętne dla nas, dla katalogu naszych polskich mitów, także dla racjonalnej reakcji na irracjonalne postawy i odruchy, których można się spodziewać po tak wielkim wstrząsie na Wschodzie. Tam dzień za dniem ładują się akumulatory nienawiści, nieufności, podejrzeń, poczucia krzywdy i poczucia winy. Posiano niezgodę między braćmi tak bliskimi jak Rosjanie i Ukraińcy. Czy ktoś, kto poczuję wrogość do brata – Rosjanina, kto poczuje się skrzywdzony przez lata rosyjskiej i sowieckiej dominacji – potrafi wystąpić przeciwko Rosjaninowi w swojej własnej duszy, potrafi wypędzić z duszy człowieka sowieckiego?

Po 68 latach pokoju znaleźliśmy się nagle w sytuacji pół-wojny, zamętu polityczno-prawnego, napięcia. To dotyka wszystkich. Wydawało się, że ojczyzna będzie potrzebowała od obywateli tylko tego, aby płacili podatki i konsumowali podaż towarów na rynku. Nagle pojawia się podejrzenie, że może trzeba będzie znowu płacić daninę krwi, umierać pod sztandarami. Historii nie da się oszukać Fukuyamą.

Oto na naszych oczach produkty rozpadu imperium sowieckiego nakładają się na produkty rozpadu naszej świetności jagiellońskiej. Czytamy „Hajdamaków” Tarasa Szewczenki i uświadamiamy sobie, czym od XVII wieku była ta przestrzeń od Morza Czarnego po Ural z jednej strony, a Karpaty z drugiej strony. Tam mieszały się wpływy władzy ruskiej, tatarskiej i polskiej, a każda z nich była przeważnie równie słaba jak brutalna. Tu granice państw były płynne, religie i kultury tworzyły przesypującą się mozaikę, a przemoc i nienawiść co parę lat wybuchały przelewem krwi, licytacjami okrucieństw.

Czytamy „Hajdamaków” Szewczenki i zaraz powinniśmy sięgnąć po „Sen srebrny Salomei” Juliusza Słowackiego – pisany przecież dokładnie w tym samym czasie, sięgający do tego samego krwawego okresu, gdy koliszczyzna, bunt Gonty i Żeleźniaka, jednoczesny zryw konfederacji barskiej zostały w końcu zdławione przez rosnące w siłę imperium moskiewskie.

Bardzo chcemy pokoju, potrzebna jest nam wiara w to, że da się uciszyć paroksyzm historii przez odwoływanie się do prawa międzynarodowego, zręczne dyplomatyczne negocjacje, sprytną politykę sankcji. Może będzie tak, oby było. Może czas przyniesie niespodzianki – wiadomo, że zawsze jest trochę inaczej. Pokój nie wie, co zrobić z setkami tysięcy młodych mężczyzn sprawnych fizycznie, ale niedouczonych i źle wychowanych. Na uniwerek za głupi, do usług zbyt chamscy. Wojna znakomicie wie, jak te masy zagospodarować.

Patrzę na pokolenia dwudziestolatków, trzydziestolatków. Czy dotrze do nich, że czeka nas porzucenie marzeń o linearnym harmonijnym rozwoju? Jak zareagują? Dojrzeją czy uciekną? A przecież jeśli będą twardnieć i dojrzewać, pojmą, że czeka nas też porzucenie marzeń o Europie Środkowej, która jest ogrodem zabaw. Europę Środkową trzeba będzie znowu zobaczyć jako przedmurze, szaniec, czatownię na granicy Europy Wschodniej.

Trzeba odkryć sposób, jak być Środkową Europą, jak być Polską wobec Europy Wschodniej, w zwarciu z jej innością, jej niedolą, jej kozackim mitem. Wtedy może policzymy, jak dużo jest do zrobienia w dziedzinie dialogu kultur, w dziedzinie prezentacji, rewizji, rekonstrukcji narodowych mitów, stereotypów, przestrzeni symbolicznej. Trzeba sobie przypomnieć historię, aby uniknąć powtórki z historii.

Piotr Wojciechowski

Передплатити „Dziennik Kijowski” можна протягом року в усіх відділеннях зв’язку України