Dziś: wtorek,
16 kwietnia 2024 roku.
Pismo społeczne, ekonomiczne i literackie
Archiwum 2022
Polacy Światu
Rudolf Weigl – Polak, który opracował szczepionkę na tyfus


Profesor Weigl w swoim laboratorium

„Walka z tyfusem plamistym nie wyglądała bardzo korzystnie tak długo, aż na widownię wstąpił znakomity badacz polski, profesor Rudolf Weigl” – stwierdził noblista Charles Nicolle. Kim był człowiek, który stworzył szczepionkę przeciwko tej groźnej chorobie – i ocalił miliony ludzi na całym świecie?

Przyszedł na świat 2 września 1883 roku w Przerowie na Morawach. Jego rodzice mieli austriacko-czeskie korzenie. Los zadecydował jednak, że Rudolf zostanie… Polakiem, choć po polsku zaczął mówić dopiero jako kilkulatek. Po śmierci ojca Weigla jego matka ponownie wyszła za mąż. To ojczym, Józef Trojnar, nauczył Rudolfa nowego języka.

Rodzina zamieszkała w Galicji – najpierw w Jaśle, później w Stryju, gdzie Weigl w 1903 roku zdał maturę. Zdał na Wydział Medyczny Uniwersytetu Lwowskiego, lecz nie na studia lekarskie, a… przyrodnicze. Po siedmiu semestrach zdobył tytuł doktora i pracę asystenta w zakładzie Józefa Nusbauma-Hilarowicza. Panowie z miejsca się dogadali. Łączyły ich zainteresowania naukowe oraz pracoholizm.

Nadzwyczajny uczony

Rudolf godzinami ślęczał nad preparatami. To w pracowni poznał swoją pierwszą żonę, Zofię Kulikowską (zresztą drugą wybrankę, Annę Herzig również spotkał w laboratorium). W 1913 roku habilitował się z zoologii, anatomii porównawczej i histologii. Został privatdozentem (z prawem do wykładania na uniwersytecie, ale bez etatu). Tymczasem nad Europą gromadziły się czarne chmury. Już wkrótce miała nadejść wielka wojna, a z nią – przełom w karierze Weigla.

W 1914 roku Rudolf dostał powołanie jako parazytolog. Kilka miesięcy później przeniesiono go z Lwowa do szpitala wojskowego w Przemyślu. Miał zajmować się zarazkami cholery, ale „wolał” mniej rozpoznany i równie groźny tyfus plamisty.

Zanim pojawiła się szczepionka i rozpowszechniły się antybiotyki umierało nawet 60 procent zarażonych. Gdy Weigl zabrał się za swoje badania, od kilku lat wiadomo już było, że bakterię przenoszą między ludźmi wszy odzieżowe (francuski mikrobiolog Charles Nicolle za to odkrycie dostał Nagrodę Nobla). Nie istniał jednak sposób na skuteczne uodpornienie człowieka przed infekcją.

Problem polegał na tym, że insekty nie zarażały się między sobą – a żeby wytworzyć szczepionkę, potrzeba był olbrzymiej liczby chorych na tyfus wszy. W tym miejscu na scenę wkroczył Rudolf. „To Weigl pokazał światu jak za pomocą niewiele grubszej od włosa szklanej rurki wprowadzać do jelita zdrowych wszy riketsje” – relacjonuje Mariusz Urbanek. Swoje eksperymenty niemal przypłacił życiem, skaleczył się bowiem podczas pracy z insektami i ciężko zachorował (później przeszedł tyfus jeszcze raz – również zakaził się przez przypadek).

Po wojnie krótko kierował Pracownią Badań nad Tyfusem Plamistym w Przemyślu, jednak już w 1920 roku macierzysty uniwersytet powołał go na stanowisko profesora zwyczajnego w Katedrze Biologii Ogólnej. Szybki awans Weigla wywołał protesty w środowisku naukowym, jednak świeżo upieczony profesor niezbyt się nimi przejął. Skomentował sprawę: „Zwyczajnych uczonych robią nadzwyczajnymi. Nadzwyczajnych, takich jak ja, od razu zwyczajnymi”.

Karmiciele wszy

I faktycznie był nadzwyczajny. W latach 20. opracował pierwszą wersję szczepionki, która miała uratować miliony ludzi w Chinach, Afryce i Europie. Stworzył we Lwowie laboratorium badawcze – stało się ono zalążkiem Instytutu Badań nad Tyfusem Plamistym. Zakład przy ulicy Świętego Mikołaja 4 miał strukturę piramidy. Urbanek opisuje:

Podstawą byli hodowcy, którzy hodowali z jajeczek (gnid) wszy, dbali o ich rozwój i o czystość klateczek, bo wszy nie znoszą brudu. Na kolejnych poziomach znajdowali się karmiciele – „instytutowy plebs” (…) – pasący swoją krwią zdrowe insekty, wyżej arystokracja: strzykacze i preparatorzy.

Na szczycie znajdował się oczywiście sam profesor. Początkowo sam także był karmicielem, jednak z czasem ludzi, którzy przystawiali sobie do skóry klateczki z insektami, potrzeba było coraz więcej. Zwłaszcza po 1939 roku, kiedy świat znów opanowała wojenna pożoga. A gdzie była wojna, tam pojawiał się tyfus.


Kościół św. Mikołaja i stary uniwersytet we Lwowie, w którym mieścił się Instytut prof. Weigla

Podczas pierwszej sowieckiej okupacji Lwowa Rosjanie zostawili Weiglowi w zasadzie wolną rękę. Przekazali mu nawet do dyspozycji budynek gimnazjum żeńskiego im. Królowej Jadwigi. Sytuacja zmieniła się diametralnie po wkroczeniu do miasta Niemców. W nocy z 3 na 4 lipca 1941 roku naziści dokonali mordu profesorów lwowskich. Weigla nie było wśród ofiar – bo hitlerowcy go potrzebowali.

Ideologia narodowosocjalistyczna i „aryjskie” pochodzenie nie chroniły przed tyfusem. Rudolf to wykorzystał. W zamian za produkowanie szczepionki na potrzeby Wehrmachtu wymógł na Niemcach prawo do samodzielnego wyboru współpracowników. Dzięki temu uratował m.in. Zbigniewa Herberta, Stefana Banacha, Andrzeja Szczepkowskiego i tysiące innych, którzy za cenę własnej krwi (byli karmicielami) otrzymywali ausweis Instytutu – polisę na życie w okupowanym Lwowie. Szacuje się, że Weigl ocalił w ten sposób nawet pięć tysięcy osób.

Sercem Polak

Niemcy chcieli, by profesor podpisał volkslistę, on jednak odmówił, mówiąc: „Ojczyznę wybiera się jeden raz. Ja dokonałem wyboru w roku 1918”. Do końca życia – choć w jego żyłach nie było polskiej krwi – uważał się za Polaka. Przyszło mu za to słono zapłacić.

Jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym jego nazwisko wielokrotnie pojawiało się wśród nominowanych do Nobla, zawsze jednak nagrodę dostawał ktoś inny. W 1942 roku ponownie został zgłoszony, ale III Rzesza nie poparła jego kandydatury. Była to zemsta za decyzję uczonego.

Konsekwencje przywiązania do „ojczyzny z wyboru” odczuł boleśnie również po wojnie. Jako zadeklarowany Polak nie chciał pozostać we Lwowie. Przeniósł się więc z rodziną do Krakowa. Tyle tylko, że tam… nikt go nie chciał. Jak referuje Urbanek: „Obiecywano mu wybudowany w Krakowie przed wojną nowoczesny instytut bakteriologiczny, a potem zostawiono na lodzie. Dostał pomieszczenie w zwykłej kamienicy czynszowej, bez odpowiedniej aparatury i potrzebnych instalacji”.

Jednocześnie musiał walczyć z rozsiewanymi przez zazdrosnych konkurentów plotkami o rzekomej kolaboracji z Niemcami. I choć nigdy oficjalnie nie postawiono mu zarzutów, z powodu domniemanej zdrady Nobel po raz drugi „przeszedł mu koło nosa”. Mimo to Weigl kontynuował pracę – najpierw w Krakowie, później w Poznaniu.

Zmarł nagle po udarze mózgu 11 sierpnia 1957 roku w wieku niespełna 74 lat. Dopiero po śmierci uznano jego zasługi. Otrzymał Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, a później również medal Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Jak skomentował (nie bez złośliwości) współpracownik Weigla Stefan Kryński: „Odznaczono go w trumnie”. Dla profesora chyba nie miało to jednak dużego znaczenia. Najważniejszą walkę – z tyfusem – wygrał.

Maria PROCNER

Передплатити „Dziennik Kijowski” можна протягом року в усіх відділеннях зв’язку України